Historia krakowskiego kata

Nareszcie. Jak wiecie bardzo długo zabierałem się do stworzenia tego wpisu i dojrzewał on od dłuższego czasu w mej głowie i oto dziś zdecydowałem się go napisać i opublikować. Wszak już z jednego z pierwszych wpisów na tym blogu (Nóż w Sukiennicach) wiemy, że Kraków miał swojego kata, a profesja ta znacznie wybijała się z ogólnego podziału społeczeństwa. Opowiem Wam dziś skąd się wziął ów kat w Krakowie, czym właściwie się zajmował, gdzie mieszkał, jak go postrzegano, a także przytoczę historię jednego z najbardziej znanych krakowskich katów. Miłej lektury!

Wszystko zaczęło się w 1257 roku, kiedy to Bolesław Wstydliwy nadał miastu Kraków przywilej lokacyjny na prawie magdeburskim. Owo prawo regulowało bowiem wszelkie aspekty funkcjonowania miasta, w tym także kwestie związane z zarządzaniem. Rządy sprawował więc wójt oraz ławnicy, natomiast do wymierzania sprawiedliwości wyznaczono miejskiego Mistrza Świętej Sprawiedliwości, czyli właśnie kata. Było to związane z tak zwanym ius gladii, czyli prawem miecza, prawem do sądzenia spraw zagrożonych karą śmierci i jej wykonywania. Tu jako ciekawostkę warto dodać, że określeń fachu kata było nadspodziewanie wiele, ot na przykład hycel, tortor, executor, suspensor justitiae, carnifex civilis, animadversor, minister publicus, minister justitiae, oprawca, siepacz, łapacz czy carnifex. Polskie zaś określenie „kat”, wywodzi się z niemieckiego słowa Gatte, czyli mąż, małżonek. Zanim jednak na ziemiach polskich pojawiło się surowe prawo magdeburskie, nie było jednego wykonawcy kar. Sprawiedliwość była egzekwowana przez członków rodów, których bezpośrednio dosięgła krzywda. Nazywano to wróżdą, czyli prawem do krwawej zemsty za zabójstwo lub obrazę krewnego.

Wróćmy jednak do kata i zastanówmy się, kto mógł piastować ten wyjątkowy urząd, gdyż jak się okazuje, nie było to takie łatwe. Z pewnością musiał to być mężczyzna wyznania katolickiego, wyróżniający się niezwykle odporną psychiką oraz doświadczeniem nabytym u innych egzekutorów prawa podczas wędrówki czeladniczej. Taki uczeń, początkowo obejmował funkcję oprawcy (subtortora, katowczyka), który mógł wymierzać podstawowe kary oraz pomagać mistrzowi w torturach. Na początku to stanowisko obejmowali ławnicy, jednak często zdarzało się też, że oprawcą zostawał złoczyńca, ułaskawiony w tym celu przez sąd. Miało to jednak swoje plusy i minusy, gdyż z jednej strony ów złoczyńca nie miał oporów przed wymierzeniem kary, jednak z drugiej, mógł to zrobić niezdarnie z racji braku doświadczenia w zadawaniu tortur. Z czasem odchodzono od zatrudniania do tego fachu amatorów i szukano bardziej doświadczonych mistrzów krwawego rzemiosła. Zdarzało się więc, że następcami kata zostawali jego synowie, którzy od młodych lat bacznie przyglądali się profesji ojca. Szkolenie rozpoczynało się od obserwowania prostych egzekucji, następnie tortur, a na końcu trzeba było zmierzyć się z widokiem ścięcia skazańca. Proces szkolenia obejmował też część praktyczną i tak oto uczniowie ćwiczyli zaczynając od ścinania kapusty czy padliny, by następnie przejść do żywych kotów lub psów. Edukacja trwała nawet kilkanaście lat. Na końcu mistrz oznajmiał adeptom, że są gotowi do podjęcia ostatecznego egzaminu, którym było ścięcie człowieka podczas prawdziwej egzekucji.
Do najważniejszych zadań kata należało egzekwowanie wyroków, jednak czy słusznie utożsamiamy urząd kata jedynie z krwią i odciętymi głowami toczącymi się po bruku na oczach całej społeczności? Nie do końca. Kat owszem przede wszystkim wykonywał surowe wyroki, ale to nie były jego jedyne obowiązki. Oprócz ścinania głów, tortur, wieszania, ucinania rąk i uszu, ćwiartowania, wypalania piętna czy przeprowadzania obdukcji i sekcji zwłok, kat zajmował się też łapaniem i zabijaniem bezpańskich psów i kotów. Było to dość niesławne zajęcie, jednak gwarantowało dodatkowy zarobek. A owych dodatkowych zajęć było wiele, kat wraz z pomocnikami naganiał też świnie do zagród, karmił konie, nadzorował miejskie więzienie, dbał o narzędzia i miejsca tortur oraz straceń, czyścił latryny i fosę miejską, grzebał zmarłych, głównie żołnierzy miejskich niemających rodzin, a także samobójców. Ponadto zdarzało się, że kat wraz z małżonką (którą znajdował zazwyczaj wśród prostytutek), z ramienia miasta prowadził dom publiczny. To jednak nie wszystko, gdyż kat parał się też sprzedażą przedmiotów pochodzących z publicznych egzekucji. Najlepiej sprzedawały się sznurki szubieniczne, włosy, palce oraz genitalia wisielców, a także rośliny rosnące u podnóża szubienicy, mające ponoć właściwości lecznicze i przynoszące szczęście. Najsłynniejszym był oczywiście korzeń mandragory, który według wierzeń wyrastał z nasienia wisielca, spływającego do ziemi. A skoro jesteśmy przy leczeniu, to trzeba powiedzieć oczywiście o innym bardzo intratnym i ważnym zajęciu kata, czyli opiece zdrowotnej. Wynikało to z jego bardzo dobrej znajomości ludzkiej anatomii. Kat nastawiał więc zwichnięcia, unieruchamiał złamania kończyn, wyrywał zęby i z różnym skutkiem leczył ubogich mieszczan wymyślonymi i uwarzonymi przez siebie lekarstwami na bazie mandragory. Jak można łatwo zauważyć, zawód kata obfitował w materialny dostatek, a wszystkich jego zadań było tak wiele, że w 1791 roku zdecydowano się je szczegółowo spisać w oficjalnym dokumencie, określając również cennik za poszczególne usługi.

Z racji wykonywanego zawodu budzącego odrazę u znacznej części społeczeństwa, kat musiał zamieszkać z dala od mieszczańskich kamienic. W Krakowie posiadał on swoje ściśle określone lokum, które mieściło się w baszcie zwanej turris magistra iusticie, znajdującej się w pobliżu klasztoru Reformatów u wylotu obecnej ulicy św. Marka. Pomocnicy kata zamieszkiwali zaś sąsiednią basztę Ceglarzy. Obie baszty, podobnie jak i większość murów miejskich, nie dotrwały do dzisiejszych czasów i zostały zrównane z ziemią w XIX wieku. Rzadko jednak kat zadowalał się jedynie basztą i posiadał inne włości poza murami miasta. To tam właśnie trzymał zabijane przez siebie psy i ewentualne zwłoki czekające na pochówek. Trzymanie ich z dala, zapobiegało wybuchowi ewentualnej epidemii w mieście.
Katem gardzili wszyscy. Choć był profesjonalistą i mistrzem w swym fachu, to jednak był on człowiekiem od brudnej roboty. Ludzką niechęć dodatkowo wzmagał fakt, że kat miał kontakt z krwią, zwłokami, padliną i wszechobecnym brudem. Ogólna niechęć społeczeństwa sprawiała, że swój wolny czas (jeśli tylko taki miał), Mistrz Świętej Sprawiedliwości spędzał w towarzystwie przestępców i złoczyńców, którzy również zepchnięci byli na społeczny margines. Sprawiało to, że wiedza, którą posiadał kat, na temat prowadzonych śledztw, zeznań świadków czy materiałów dowodowych, była niezwykle cenna dla lokalnych rzezimieszków i dziwnym trafem przenikała do ich środowiska. Nielegalny przepływ informacji jest bardzo dobrze widoczny w księgach miejskich z okresu średniowiecza, które zawierają zeznania przestępców. Warto tu dodać, że kat w Krakowie nie miał możliwości awansu społecznego, w przeciwieństwie do jego kolegów po fachu na zachodzie Europy, gdzie tortorzy mogli liczyć nawet na tytuł szlachecki. Stygmatyzacja zawodu katowskiego doprowadziła do tego, że nikt nie chciał siadać z nim przy jednym stole, używać tych samych naczyń, dotykać tego samego pieczywa, a jakikolwiek kontakt cielesny, często równoznaczny było z utratą czci. Nawet w kościele kat posiadał własną odseparowaną lożę, co również wiązało się ze społeczną niechęcią. Z czasem, kaci musieli nawet zastąpić swój tradycyjny czarny strój, na rzecz wyróżniającego ich ubrania z naszytymi na rękawie trzema kawałkami sukna: białym, czerwonym i zielonym. W 1785 roku zdecydowano także, że wszelkie osoby związane z zawodem katowskim mają nosić widoczną literę „H” (hycel). No dobrze, a co ze słynnym kapturem zasłaniającym twarz, który rozpowszechnił się w ludzkiej świadomości? Otóż z pewnością kat nie miał go na sobie podczas egzekucji jak zwykliśmy to sobie wyobrażać. Wynika to z faktu, iż musiał on bardzo dobrze widzieć ofiarę, by móc prawidłowo wykonać wyrok. Każdy bowiem błąd mógł go kosztować utratę pracy. Dodatkowo mistrz sprawiedliwości był powszechnie znaną osobą, więc nie potrzebował ukrywać swej tożsamości pod kapturem. Z wielu źródeł piktograficznych można wywnioskować, że jeśli już kat miał nakrycie głowy, to był to raczej kapelusz, niż kaptur.

Z pewnością za jednego z najbardziej znanych polskich katów uznaje się Antoniego Strzelbickiego, krakowskiego kata, którego życiorys zachował się po dziś dzień za sprawą wytoczonego przeciw niemu procesu, w którym złożył obszerne zeznania. Ten życiorys jest o tyle wyjątkowy, że idealnie odzwierciedla typowe życie krakowskiego kata, które opisałem powyżej. Antoni Strzelbicki urodził się we Lwowie, a następne służył na różnych dworach szlacheckich, u starosty piotrowskiego, gdzie zabił  w pojedynku niejakiego Miłobędzkiego, po czym musiał uciekać i tak oto trafił na dwór kasztelana krakowskiego. Następnie szukał szczęścia u dominikanów i bernardynów, jednak nie znalazł w sobie powołania kapłańskiego, więc w wieku lat trzydziestu rozpoczął swą przygodę z zawodem kata, rozpoczynając tym samym swą wędrówkę czeladniczą. Zaczął swe nauki w Kieżmarku, gdzie nauczył się podstaw fachu, a także podstaw lecznictwa, po czym zaledwie po roku nauki został pomocnikiem mistrza Franciszka w Krakowie. Dodatkowo pracował jako kat objazdowy w Sandomierzu, Nowym Sączu i Kętach, aż po śmierci swego mistrza objął stanowisko krakowskiego kata. Był to szczęśliwy czas dla naszego bohatera, gdyż w 1768 roku, czyli podczas konfederacji barskiej, miał postrzelić ze swej baszty dowódcę rosyjskiego Boka, zyskując ogromny szacunek wśród lokalnej społeczności. Stał się więc nasz mistrz Antoni częścią krakowskiego światka. Jakieś dziesięć lat później, w mieście zauważono podejrzanie wzrastającą falę kradzieży. Było to o tyle dziwne, że wszelkie poszukiwania sprawców owych kradzieży nie przynosiły większych rezultatów. Śledztwo trwało kilka lat, aż natrafiono na ślad niejakiego Jareckiego, drobnego złodzieja i rzezimieszka, który jak się okazało powiązany był z naszym katem Antonim, co zresztą zeznał przed sądem. Prędko pochwycono więc mistrza Strzelbickiego i po udowodnieniu mu niedozwolonych kontaktów i spiskowania z przestępczym światkiem, skazano go bardzo surowo na karę śmierci przez powieszenie. Ze względu jednak na wcześniejsze zasługi mistrza, zdecydowano się zamienić karę na śmierć przez ścięcie i w 1782 roku egzekucję wykonał następca Strzelbickiego, Sebastian Kuszewski. I tak oto kat został ścięty i skończył się żywot najznamienitszego z polskich tortorów.

Zapewne zastanawiacie się jak to się stało, że zawód kata nie dotrwał do dzisiejszych czasów i kiedy tak naprawdę zakończył swój żywot? Otóż w Polsce zawód ten (oczywiście mówimy tu o wizji średniowiecznego kata opisanego powyżej) zaczął stopniowo wygasać już pod koniec XVIII wieku, choć jego faktyczny koniec datuje się na drugą połowę wieku XIX (oraz gdzieniegdzie początek XX). To właśnie wtedy w całej Europie zniesiono stosowanie tortur i wykonano ostatnie publiczne dekapitacje (w Polsce karę ścięcia wykonywano do czasów Powstania Styczniowego). W rzeczywistości jednak, zawód ten wbrew pozorom nie zniknął, a jedynie ewoluował i w XX wieku nazywano tak wykonawców wyroków w więzieniach oraz licznych stalinowskich oprawców. Jako ciekawostkę dodam, że ostatnim polskim katem, którego nazwisko jest znane, był Aleksander Drej, funkcjonariusz UB, wykonujący wyroki do 1957 roku.

Na koniec tego wpisu czuję duży niedosyt i mam wrażenie, że temat ten potraktowałem po macoszemu, gdyż nie wspomniałem choćby o zarobkach kata, narzędziach tortur oraz o publicznych egzekucjach w Krakowie i o tym gdzie miały miejsce. Ten temat jest po prostu tak rozległy, że nie sposób zmieścić go w zaledwie kilku akapitach. Wiem jednak, że jeśli wydłużyłbym ten wpis o jeszcze kilka wersów, to nikt by nie dotrwał do końca. Wrócę więc kiedyś do tego tematu, bo jest on niezwykle interesujący, a tymczasem dziękuję za uwagę. 

Źródła:
Juliusz Bardach, Historia ustroju i prawa polskiego, t. 1, Warszawa, 2009
Tadeusz Grabarczyk, Na gardle karanie – kara śmierci w średniowiecznej Polsce, Warszawa, 2009
Antonina Jelicz, Życie codzienne w średniowiecznym Krakowie, PIW, Warszawa, 1966
Michał Rożek, ks. Jan Kracik, Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie, Kraków, 1986
Stanisław Salmonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś, Pitaval krakowski, Kraków, 1974
Hanna Zaremska, Niegodne rzemiosło – kat w społeczeństwie Polski XIV–XVI w., Warszawa, 1986
Hasło wróżda w: Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, Wydawnictwo Naukowe PWN
https://dziennikpolski24.pl/nasza-historia-gdzie-kat-czynil-swa-powinnosc-czyli-krakowskim-szlakiem-kazni/ar/3931333
Obraz 1: Szubienica i inne narzędzia wymierzania kar, Rycina, Claes Janszoon Visscher (1619)
Obraz 2: Szubienica, Fresk, Pisanello (1436-1438)

3 komentarze:

  1. Świetny tekst o kacie. Dużo ciekawostek, opis ścieżki kariery edukacyjno-zawodowej, zakresu zadań i czynności. Wartko się czyta. Czekam na rozwinięcie zapowiedzianych wątków ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Carnifex Biecensis8 listopada 2022 10:42

    Tekst jako artykuł jest w miarę OK. Jednak analizując dokładniej... jest kolejnym tekstem powielającym niesprawdzone informację. Przykład: pochodzenie nazwy (w żaden sposób nieudowodnione). Brak przypisów uniemożliwia rzeczową polemikę, a podana literatura w większości również bardziej popularna niż naukowa.

    OdpowiedzUsuń